niedziela, 24 lipca 2016

Dzień 16 Pomysł... Dzień 17 realizacja i....KRADZIEŻ! Dzień 18 i Dzień 19 dopinanie na ostatni guzik ;)

Po powrocie z Reus, leżąc już w łóżku nasunął mi się pewien pomysł... zaczęło się od jednej myśli w stylu... okej okolice zwiedzone w większości, trzeba coś dalej...:) Najbliżej Walencja, więc leżąc jeszcze w łóżku znalazłam nocleg, a o blabla się nie martwiłam, bo jest ich tu dużo... zasnęłam:)

Rano już w dniu 16:) patrzyłam sobie na mapę i doszłam do wniosku, że trochę średnio opłacalny jest fakt jechania do Walencji i wracania do Tarragony... więc lecę dalej... Madryt? czemu nie:) 
Po rozmowie z kumplem z Erasmusa wyszło tak, że zarezerwowałam dwie noce w Toledo (ponoć pięknie), on mieszka między Madrytem i Toledo, weźmie sobie dwa dni wolnego i rano przyjedzie do Toledo, żeby poogarniać ze mną okolice, no i bomba:) 
Noc w Walencji i dwie noce w Toledo już mam!
Później kolejna myśl co dalej? Średnio wracać z Toledo od razu do Tarragony, bo to trochę daleko, a obok Madryt i po drodze Saragossa? Hmmmmmmm...... okej to nocleg w Madrycie!!! :D 
i tak na czwartek zaplanowany jest Madryt, więc nie głupim pomysłem było zostać tu na noc, a z samego rana wyruszyć do Saragossy zostać tu kila godzin i wrócić do Tarragony...
Koniec końców wyszło tak:


Ekstra! dogranie blabla i znalezienie najkorzystniejszych noclegów trochę zajęło ale coś czuje, że gra będzie warta świeczki ;) Jeśli chodzi o koszta noclegów i transportu, blabla okazał się być czasem nawet 50% tańszy, hostele/hotele można znaleźć tańsze ale z racji tego, że śpię sama to wybierałam noclegi tylko i wyłącznie w pokoju jednoosobowym, spędy 6/8/12 osobowe są nieco tańsze ale już się trochę o tym naczytałam i nasłuchałam, więc o ile np w górach byłabym w stanie spać w takich miejscach to o tyle w miastach typu Madryt lub (w niedługim czasie) Barcelona (czyli między innymi imprezowych) wolę bezpiecznie mieć swój własny pokój :)

Za transport łącznie wyszło: 76e
Noclegi: 25e (Walencja x1), 65e ze śniadaniami (Toledo x2), 27e (Madryt x1) = 117e
Kilometry: 1360km

Tyle liczb na chwilę obecną:)

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Co ukradłam?


Aloes:D po co kupować kremy do twarzy jak można... korzystać z dóbr natury ;) Przy okazji foteczka:


w takich okolicznościach kradzież nie wydaje się taka straszna ;)

Tutaj w Hiszpanii żyje się nocą... w dzień słońce naprawdę potrafi dać czadu, stąd przestałam dziwić się sieście ;) i to naprawdę tu istnieje, przychodzi godzina 13/14 i sporo lokali zamyka się do czasu 16/17 wtedy odżywają na nowo :)
Wychodzenie na miasto o 22 czy 23 i spędzanie tam czasu na zwykłym siedzeniu, piciu piwka (czasem nawet nie;)) i rozmowach to całkiem normalna sprawa bez względu na dzień tygodnia, dlatego też, ostatnio około 23 wybraliśmy się na lody ;D zjedliśmy je tak szybko, że zdążyłam zrobić tylko fotkę dla lodziarni ;) ale lody bardzo dobre :)


trochę się zasiedzieliśmy i zeszło nam do godziny 2/3, ogólnie jakoś po godzinie 22 sprzedawanie jedzenia takiego gotowanego jest zabronione... oczywiście teoretycznie :) w praktyce poznałam już jedną nielegalną piekarnie i około 3 zaszliśmy na pizze :D:


a jeszcze w tzw. międzyczasie zrobiłam Raluce paznokcie w zamian za ogarnięcie moich brwi :D


no i to chyba na tyle jeśli chodzi o te cztery dni :) aktualnie jest niedziela godzina 23:00, kończę pisać i uciekam dokończyć przygotowania do wyjazdu :) 9:00 wyruszam :)

piątek, 22 lipca 2016

Dzień 15 Reus (Hiszpania)

W końcu udało mi się dostać do Reus, dzień wcześniej nastałam się na przystanku, autobus widmo podjechał kilka razy i postanowiłam pójść pospacerować po Tarragonie:) Ale dziś Reus:)

"Reus słynne jest między innymi z powodu znakomitych postaci związanych z miastem. Mury tego pięknego miasta zrodziły takie znakomitości jak genialny architekt Antoni Gaudi, malarz Marià Fortuny i rzeźbiarz Joan Rebull. Ten pierwszy, urodził się w 1852 roku, w skromnej rodzinie i pierwsze lata jego życia nie zapowiadały jego kariery. W wieku 16 lat Gaudi wyjechał do Barcelony, dlatego też w Reus nie znajdziecie budynków jego projektu. Ale nie myślcie, że nie ma tu jego śladów."
Barcelona jest w planie w niedługim czasie i nie mam wątpliwości co do tego, że będę tam kilka razy ale to później, póki co wybrałam się do Reus, nie do końca wszystko się potoczyło tak jak chciałam ale trochę pozwiedziałam, a przede wszystkim wstąpiłam do Centrum Gaudiego.



Bardzo fajne wizualizacje z naciskiem na pokazanie głównej inspiracji Gaudiego (czyli natury) i jej powiązania z jego twórczością, ciężko było robić zdjęcia bo fotografie dość szybko się zmieniały ale trochę się udało:







a to już Reus:




 Ananas:D




Lubię te połączenia przeszłości z teraźniejszością:) dużo ich tutaj.


W środku miasta - pozostałość po kinie Kursaal z 1908 roku! Troszkę minęło, a resztki ze zburzonego kina nadal pięknie zachowane ;) naprawdę fajnie się ogląda pozostałości z przeszłości usytuowane w centrum XXI wieku :)
Reus trochę mnie wyprowadziło z równowagi, bo nie dość, że człowiek ciśnie w tym upale żeby coś nie coś zobaczyć to w trakcie tego oni sobie idą na sieste! no ludzie święci... do pracy! Dlatego nie zobaczyłam też wszystkiego co chciałam a druga sprawa, dostałam mapkę z "drogą dla zwiedzaczy" no i patrzę na mapę piękne duże pomniki... taa dwa metry max trzy... niektóre budynki nawet nie miały w sobie nic szczególnego.. no ale może jeszcze tam wrócę;)
Na poprawę humoru kupiłam sobie coconata zalanego wodą o smaku coconata ale wszystko naturalne:)


Dzień 14 zwykłe zakupy...

Fajnie sobie tak chodzić i patrzeć w lokalnych sklepach na "zwykłe" produkty:



Dzień 13 tym razem nie piątek a poniedziałek...

Człowiek sobie siedzi z rana, niczemu winien ogarnia to i owo i słyszy, że coś leci... a, że wieje to się tym zbytnio nie przejmuje w przeciągu pierwszej sekundy, gorzej z kolejnymi w których to słychać trzask talerzy...


No także tego... ręce opadły... szafka się oberwała :) problem w tym, że dzień wcześniej spędziłyśmy z 2h na myciu tych szafek i wyrzucaniu co niepotrzebne... także oszukać przeznaczenie się przypomniało ;)


Dzień 12 siessstaaa :)

Tradycyjnie w niedziele odpoczywamy po ciężkim tygodniu :D Dołączyła do nas (a bardziej wróciła z Rumunii) Raluca, dziewczyna która tak naprawdę wynajmuje to mieszkanie ale poznałam ją dopiero teraz, bo dość długo jej nie było :) jest ok :) z przepisu swojej koleżanki meksykanki zrobila guacamole:

dużo awokado papryka i chyba trochę cebuli ale głowy nie dam za nią ;) Istotna uwaga przy robieniu tego dania, nie wytrzymuje nocy nawet w lodówce! chyba, że miałyśmy jakiegoś pecha ale na drugi dzień było nie do przełknięcia!

A skoro już przy jedzeniu to co mogę powiedzieć, kilka razy kupowałam już melona no i jeszcze ani razu nie trafił się niedojrzały czy mało słodki :D zupełnie odwrotnie niż u nas, mniami:


Jeśli chodzi o serki do smarowania to zdecydowanie góruje tu Philadelphia, ostatnio dopadłam truflową:


no i mogłabym tu oh ah bo, że niby trufle... ale bez szału ;) co innego cała reszta.....mrrrau:)


fajnie tak pojeść coś innego (nie zawsze zdrowego;)) przez jakiś czas, wiadomo, że jakby spiąć poślada to można by było to wszystko u nas wyczarować ale klimatu się nie wyczaruje, a to on robi robotę:))))


mniami :)

niedziela, 17 lipca 2016

Dzień 11 plażing smażing nacziosing :D

Sasasaassasaaaa dziś odpoczywanko :) pytanie po czym? :D hihi
Ogólnie rano potrzebowałam trochę czasu, żeby doprowadzić ból głowy po wczorajszym słoncu do porządku, a jak już się udało to czmychnęłyśmy na plażę:) Wracając z plaży, Klaudia rzuciła takie niezobowiązujące "może zrobimy sobie przystanek na piwko" ehs.. no i zrobiłyśmy :D



po pierwszym piwku (nie, nie da rady wypić jednego zgodnie z planem, to nigdy nie wychodzi!) dojrzałyśmy, że ktoś dostaje talerz nachos'ów zapiekanych z serem i posypanych Jalapeño aaaaaa :D
dorwałyśmy kartę, okazało się, że w nachos jest jeszcze czerwona fasola i mięso mielone z sosem
bolońskim!! Serwowane jako przystawka, teoretycznie za 9,50e (i tak dostałyśmy zniżkę :D) bardzo
dobre i na nas dwie wystarczające,


takie było dobre:

https://www.youtube.com/watch?v=ozqfOzqMvlQ

hihihi Yummy, Yummy, Yummy, I got love in my tummy

Mniam, mniam, mniam, mam miłość w brzuchu :D

Uwaga dla odwiedzających: jak już paczysz (a może nawet i czytasz) to coś napisz ;)

Dzień 10 Salou (Hiszpania)


Taki obrazek oznacza tylko jedno :) Lecę zwiedzać! Dziś padło na Salou, polecane przez hiszpańskiego znajomka.... noo.. nooo.... czad :D

Na wstępie moje serce skradły ananasy rosnące przy drodze:
hihi :D


Tak wygląda komercyjna część Salou, dla tych co to lubią polecam jak najbardziej, ja natomiast szukałam czegoś innego ;)


U nas grają na instrumentach, żeby coś dorobić, tutaj budują zamki z piasku, bardzo ładne jak widać i bardzo szczegółowe!
Po drodze spotkałam również auto z mojej przyszłości :D :


No i w końcu, około 6km od turystycznego spędu znalazłam coś dla siebie:


cisza, spokój, kilka człowieków dookoła, ludzie uczący się windsurfingu, pełen relax:)
Ogólnie wzdłuż brzegu zrobiłam jakieś 10km ( i chyba dojechałam do drugiego miasta:D) ale im dalej od centrum Salou tym bardziej mi się podobało:) przystanek na kanapeczki zrobiłam sobie po własnie około 10km:


Troszkę rozmazane, bo przy robieniu zdjęć panoramicznych trzeba sporo telefon przesuwać wzdłuż tego co się chce mieć na zdjęciu, a przy takim słońcu i średniej jakości okularach prawie nic nie widzę na telefonie, więc robię na tzw. czuja :D ale mniej więcej w takich okolicznościach jadłam własnej roboty kanapeczki z szynką długodojrzewającą, pesto (mniamiiiiii!!), pomidorkiem i skrzypiącym serkiem feta pyyyycha!
Nie wyobrażam sobie innej formy zwiedzania, bo nie wyobrażam sobie zrobić 20km na piechotę w takim upale!! i tak przypłaciłam tę wycieczkę ogromnym bólem głowy i już wiem, że nawet kapelusz i odrobina cienia od czasu do czasu nie dadzą pewności, że się nie "przegrzeje" dlatego dostałam polecenie, żeby przy takich wypadach wpadać pod prysznic (a jest ich dużo przy plażach) i chłodzić głowę jak najczęściej... i tak też będę robić na pewno :)

aaa bym zapomniała hahahah! małe chiny przy plaży:



haha :D tutaj było tego bardzo dużo, a Klaudia mówiła, że w Barcelonie jest mnóstwo :D hihi, miszele korsy, klejwiny klajny obibasy itd...

a na koniec kawałek mojego "Miami":




środa, 13 lipca 2016

Dzień 8 !!!! (i 9)

O LUDZIE ŚWIĘCI !!!!

Minęły dopiero 2h mojego dnia 8 ale ileż się wydarzyło!!!

Umarłam z karaluchem w ręczniku na włosach na twarzy i wszędzie dookoła!!

Mówią, że dżentelmeni (i dżentelmenki?) nie piją przed 12 ale Dear God... to mnie przerosło... pierwsze koty za płoty... czy też karaluchy....
Po raz kolejny Żuberek z Polski uratował mi życie, chyba przestanę go pić od tak bez okazji...


Ughhh muszę się przyzwyczajać, bo chodzą słuchy, że sierpień jest miesiącem karaluchów...

Tutaj piosenka:
La cucaracha - karaluch

No nic pod lekkim wpływem zaraz ruszam w teren odkrywać dalsze zakątki Tarragony:)
..................

Łaziłam łaziłam i nic nowego nie wyłaziłam, tylko tyle, że znalazłam normalniejszą drogę do galerii  i więzienie :o ale ani jedno ani drugie nie jest mi zbyt potrzebne także nic z tego....
Znalazłam też sklep, Spar (ten co w DE) i chciałam zaszaleć i kupić (prawie gotowy) obiad, bo było to coś co widziałam w restauracji i miałam na to chętkę:

W restauracji:


U mnie:


Także tego... śmierdziało rybą jak cholera, nawet po usmażeniu... nie do zniesienia, więc końcowy obiad :D :

Na koniec palmowe ronda, one zawsze są dobre:



żeby nie było, że ciągle jedzenie i palmowe ronda, to z pominięciem dnia 9 (poświęconego na ogarnięcie wszystkiego dookoła) w dniu 10 czyli dziś uderzam na Salou ! dlaczego tam? bo mogę wziąć rolki :D

Dzień 6 i 7 zatrucie :(

Smuteczek wielki bo dwa dni z życia wyjęte :(
nabawiłam się zatrucia i o ile mogłabym to zwalić na zmianę klimatu to niestety Klaudia, która jest tutaj od dłuższego czasu też ucierpiała :( i wygląda na to, że jeszcze gorzej niż ja :/ podejrzewamy któreś z owoców morza, bo jednak niektóre z tych rzeczy dla niej też były nowością, niemniej jednak warto było ich spróbować;)
kosztowało mnie to dwa dni spania (i nietylko ale to pominę:D) i 8e za węgiel aktywny :o ale dobrze, że Żuberek z Polski był to razem z węglem aktywnym pomógł w leczeniu :)))) chyba jest już ok...

wtorek, 12 lipca 2016

Dzień 5 siesta ;)

Niedziela upłynęła na całkowitym leniuchowaniu:))) Fran zrobił obiad, czyli kuskus z grillowanymi warzywami i gazpacho:
Kuskus z warzywami (cebula, cukinia, bakłażan i trochę mniej warzywne pieczarki;))

Gazpacho to zblendowane surowe warzywa, my akurat mieliśmy z kartonu ale było naprawdę bardzo dobre:) do tego cienko pokrojony boczek z drobno pokrojonym jajkiem:)



niedziela, 10 lipca 2016

Dzień 4 Spełnienie małego marzenia :) mniami jedzonko!

Dzień czwarty niewątpliwie upłynął w towarzystwie bardzo dużej ilości jedzenia! Nigdy nie miałam jakoś zbytnio ochoty jeść owoców morza w Polsce, chociażby ze względu na to, że strasznie mi śmierdziały i wiedziałam, że siłą rzeczy świeże to one nie są. Uzbroiłam się w cierpliwość! Do dziś :))))))

I przystawka - koktajl owoców morza - salpicon de marisco

Owoce morza w occie. Było ok ale jak dla mnie smak octu trochę przyćmiewał smak jedzenia.
Dobrze, że jadłam kiedyś grzyby w occie, nie jest to zachęcająca konsystencja i taką samą miała ośmiornica, troszkę obślizgła :P

II przystawka - talerz sardynek - sardinas plancha

estar como sardina en lata - stłoczeni jak sardynki w puszcze hihi 
Sardynki jak sardynki bardzo dobre:) smażone.

III - danie główne - paella owoców morza - paella de marisco

Paella – potrawa hiszpańska pochodząca z Walencji i występująca w licznych odmianach. Oparta jest przede wszystkim na ryżu z dodatkiem szafranu, podsmażanym i gotowanym na metalowej patelni z dwoma uchwytami (tzw. paellera lub paella). W zależności od odmiany, paella może ponadto zawierać kawałki np. owoców morza, mięsa królika, drobiu i różnych warzyw. Podawana jest jako danie główne lub jako pierwsze danie. Zazwyczaj jada się ją na obiad – uznawana jest za danie zbyt ciężkostrawne na wieczorny posiłek. [Wikipedia]


Wyobraźmy sobie, że można się najeść, później zjeść jeszcze więcej, później jeszcze nieco więcej bo przecież to takie dobre, a na koniec Klaudia wyczaja deser Pani siedzącej niedaleko i wtedy uświadamiasz sobie, że tylko Ci się zdawało, że jesteś pełny/pełna :D

IV - deser - ananas z katalońskim kremem - piña con crema catalana


Ananas poprzecinany w poprzek polany (wypełniony) kremem katalońskim (konsystencja budyniu) w smaku bardzo dobry oczywiście :) polany skarmelizowanym cukrem! :D

Uczta niebiańska! 
Ciężko opisać słowami jak dobre było to wszystko, jeszcze ciężej opisać radość z tego, że w końcu doczekałam się tego, na co czekałam od dawna - podróżowanie + lokalne jedzenie:)

Aleee jak wiadomo za każde jedzenie w restauracji przychodzi czas zapłaty. Była nas piątka i osobiście uważam, że biorąc pod uwagę czynniki takie jak: butelka białego wina (entreflores verdeja), świeże owoce morza, duże porcje (ananasów były dwa), chyba po trzy małe piwka na głowę, "fancy restaurant" bo restauracja do najtańszych nie należała i była położona zaraz przy porcie i to jak bardzo mocno każdy z nas się najadł to po przeliczeniu na jedną osobę (ale nie na PLN!! bo to kompletnie mija się z celem) nie jest w cale tak dużo:)

Wydawałoby się, że to już koniec bo przecież ile można zmieścić :D ale nieee, po obiedzie poszliśmy wytopić tłuszczyk na plażę...
(u nas nad morzem pełno tych "ice crusher'ów" ale żaden nie ma w sobie Bacardi :D)

następnie szybkie ogarnięcie się i około 23 spotkaliśmy się w tym samym składzie w kolejnej (już tańszej) restauracji. Zdecydowanie nie był to lokal z ciśnieniem na turystów tylko (wydaje mi się) raczej na lokalnych mieszkańców. I to jest również to o co mi chodziło, nie "fancy" tylko "local" gdzie płaci się dwa razy mniej, wystrój dań może nie powala ale smak oczywiście jak najbardziej mega!
Pierwsze foto: szynka długodojrzewająca, kalmary w cieście, sardynki w panierce i oczywiście oliwki (ale chyba średniodojrzałe)
Drugie foto: sardele, kalmary w panierce, pieczarki smażone, krokieciki z czymś w środku, jakaś masa sera i ziemniaków jak dla mnie ale nikt nie wiedział co tam jest dokładnie i ziemniaczki zapiekane z sosem. Mniami:) do tego 2x dzban sangrí i za całość (na 5 osób, wszyscy najedzeni) zapłaciliśmy 45e.

Po kolacji poszliśmy napić się piwka do baru w którym właściciel (ok. 70lat) zaraża miłością do świata, nie da się nie uśmiechać przez cały czas:) tak się złożyło, że byłyśmy 4 Polki, razu pewnego wziął mój pusty kufel, nalał piwa (za które zabronił płacić), sobie również nalał i razem z nami wypił nasze zdrowie:). Ciekawe, że w klubie do którego poszliśmy później, właściciel również polewał klientom KARMELOWĄ WHISKY :D o ludzie święci jakie to dobre... oczywiście również zabraniał za to płacić:) Kluby otwarte są dopiero od około 2 - 3 w nocy co ciekawe. Tam gdzie byliśmy spędziliśmy może tylko z dwie godziny bo chyba każdy był tak najedzony, że nie starczyło sił na całonocne imprezowanie:) Klub dosyć mały, ludzi też niedużo także bardzo fajnie, byliśmy w siódemkę i tyle wystarczyło, żeby przez chwilę się dobrze pobawić :)
Ahh! w klubie była wydzielona strefa imitująca plażę z różnymi plażowymi przyborami ( :D :D) tak by móc sobie robić tam zdjęcia!:) oczywiście zrobiliśmy ich chyba milion ale muszę trochę na nie poczekać...